Archiwum 28 kwietnia 2016


Baśniogród (coś dla najmłodszych)
28 kwietnia 2016, 11:26

             Czy słyszeliście kiedyś o Baśniogrodzie? Zdradzę wam kilka tajemnic, o tym cudownym i malowniczym miejscu. Dzieją się tam różne, magiczne rzeczy, o jakich jeszcze nie śniliście. W Baśniogrodzie nigdy nie pada zimny deszcz ani nie ma brzydkiej pogody. Przez małe szparki drewnianych okiennic, zagląda codziennie rozgrzane słońce. Od rana z radością wita wszystkich jego mieszkańców i sprawia, że mają dobry humor przez cały dzień. Czy chcielibyście, aby każde wasze marzenie, bez wysiłku, stało się rzeczywistością? Właśnie tak dzieje się w tym wspaniałym miasteczku. Jest na to jeden, prosty sposób. Tylko Ciiii-choooo sza! To sekret! O tym mówi się tylko szeptem. Mało kto o Baśniogrodzie wie, a jeśli ty, o nim teraz się dowiadujesz, to znaczy, że jesteś kimś wyjątkowym. Żeby kiedyś trafić do tego miasteczka, trzeba w nie mocno wierzyć.

Daleko od tej tajemniczej miejscowości, w zwykłym świecie, wiódł mało kolorowe życie Franio. Pulchny chłopiec z jasnobrązowymi, kręconymi włosami. Miał zaledwie sześć lat, ale jak na swój wiek, był bardzo inteligentny i błyskotliwy. Pogoda w miasteczku Franka  była, o wiele mniej łaskawa, niż w Baśniogrodzie. Zamiast jasnego słońca, na niebie królowała szarość i ciemność. Padał deszcz i bardzo mocno wiał chłodny wiatr. Dzielny chłopiec walczył z naturą i szedł przed siebie, ściskając w dłoniach duży, żółty parasol. Ubrany był w zielony, przeciwdeszczowy płaszczyk i niebieskie kaloszki. Właśnie wracał z przedszkola, ze swoją babcią Zosią, marząc o ciepłym obiedzie, który czekał na niego w przytulnej kuchni. Wichura stała się nagle dwa razy mocniejsza i porywista niż chwilę temu. Silna na tyle, że Franio wraz z parasolem zaczął wznosić się ku górze, coraz wyżej i wyżej. Zrozpaczona babcia straciła go z oczu, a on zniknął wśród ciemnych, burzowych chmur i błyskawic.

            Zmęczony chłopiec wylądował po dłuższym czasie, gdzieś w obcym, nieznanym sobie miejscu. Siedział teraz bezradnie, na obrośniętym mchem głazie, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami i cichutko pochlipywał. Z nerwów machał na przemian nóżkami.

— Cześć, jestem Iga. A tobie jak na imię? I dlaczego płaczesz? — Zapytała nieśmiało mała dziewczynka, wychylając się zza dużego, starego dębu.

W pierwszej chwili, Franio lekko się przestraszył. Myślał, że jest tutaj sam. Po kilku sekundach nabrał pewności siebie i odpowiedział:

— Cześć, jestem Franio. Wiatr porwał mnie tak wysoko, że mocno musiałem trzymać się parasola, a teraz bolą mnie rączki i do tego nie wiem, gdzie jestem. — Mówiąc to, głos załamał mu się jeszcze bardziej. Łzy z powrotem napłynęły mu do dużych, zielonych oczu, otoczonych ciemnymi, długimi rzęsami.

— Nie martw się, wszystko w porządku. Jesteś na przejściu między zwykłym światem, a Baśniogrodem. — Uświadomiła go ruda, piegowata istotka, po czym dodała. — Prowadzę tam ludzi, którzy wierzą w magię i mają marzenia. Tam wszystko jest możliwe. Zostaw ten płaszczyk tutaj, bo nie będzie ci potrzebny i chodź ze mną do miasteczka, a przekonasz się, że nie kłamię. — Zaproponowała, pokazując rączką w stronę polnej dróżki.

            Chłopiec zawahał się na moment, ale wstał i ruszył za nową znajomą. Teraz miał tylko ją i nie chciał zostać sam, na tym pustkowiu. Wędrowali dość długo, krętymi dróżkami. Doszli do stromej górki, na którą trudno było się wdrapać i trzeba było pomagać sobie rączkami. Rosły na niej piękne, czerwone maki i ogromne, żółte słoneczniki. Z lewej strony pagórka, chowały się krzewy z jeżynami i soczyste jagody. Na prawo, rosły ogromne muchomory, większe nawet od Frania. Nieco dalej widać było mały, iglasty lasek, od którego pachniało taką świeżością, jakiej chłopiec nigdy wcześniej nie czuł. Oni jednak do niego nie weszli. Zbiegli z górki, u której stóp, płynął czysto krystaliczny strumyk. Płynąca woda była dopiero początkiem pięknego, ponieważ o jej powierzchnię hałaśliwie rozbijał się niesamowity wodospad. Odpryskujące od niego kropelki w połączeniu ze słońcem dawały fenomenalny efekt tęczy. Chłopiec przystanął i z wyciągniętą dłonią, łapał zimne drobinki, mając szeroko otwartą buzię z podziwu. Chłonął oczami niezwykły widok, którego wcześniej nie było mu dane oglądać.

— No śmiało, chodź za mną. Zdradzę ci sekret jak dostać się do miasteczka. — Szepnęła dziewczynka i ruszyła w stronę wodogrzmotu. Franio otrząsnął się i podążył za nią. Skacząc z kamyka na kamyk, po chwili znaleźli się u samego dołu miniaturowej Niagary.

— A teraz włóż ręce pod wodospad, tak jakbyś chciał nabrać w nie trochę wody, zamknij oczy i zaśpiewaj:


Piękny, lśniący wodospadzie,

prośbę wielką mam w zasadzie.

Chcę doświadczyć piękne cuda,

powiedz szczerze, czy się uda? 



Chłopiec powtórzył piosenkę i wtedy stało się coś naprawdę niesamowitego. Z wody wyłoniły się małe, błękitne elfy i śmiejąc się cienkimi głosikami, rozdzieliły ścianę wody na dwie równe części. Oczom Frania ukazało się barwne miasteczko. Baśniogród był przecudowny. Dookoła rozbrzmiewał śmiech, pogwizdywanie i śpiew. Spacerowało wielu, uśmiechniętych ludzi. Witali się ze sobą i wymieniali nawzajem uprzejmościami. W powietrzu unosił się subtelny zapach białego bzu. Domki pokrywały przeróżne, wymyślne kolory: Pomarańczowy, różowy, złoty, seledynowy, jakie tylko można sobie wyobrazić. Widniały na nich różnej wielkości koła, kwadraty, trójkąty, trapezy oraz inne fantazyjne wzory. W oddali można było usłyszeć delikatny, melodyjny śpiew ptaków. Kawałek dalej, rozbrzmiewała przyjemna dla ucha muzyka, grana przez kilku, tutejszych mieszkańców, stojących na małym skwerku, obok fontanny.

— To dopiero początek najlepszego. — Oznajmiła uśmiechnięta Iga, widząc zachwyt na twarzy chłopca. — A teraz chodź ze mną, przedstawię ci kogoś. — Pociągnęła go za rękaw granatowej bluzki i ruszyli przed siebie.

Dzieci mijały po drodze żaby, ślimaki i polne koniki w ludzkich rozmiarach. Napotkali też kwiaty większe od domów, kolorowe koty i psy, oraz rzeki w niezwykłych barwach, choćby  czerwonym. Na skraju łąki pasły się różowe krowy. Właśnie był czas dojenia. Ku zdziwieniu chłopca zamiast mleka, do wiadra leciał gęsty koktajl truskawkowy, wyglądający na przepyszny. W oddali było widać kilka owiec, skubiących świeżą trawę. Każda miała inny kolor: fioletowy, zielony, żółty i pomarańczowy. Runo ich, od razu przerabiane było w kolorowe kłębki wełny. Na drzewach oprócz owoców, rosły cukierki, czekoladki, lizaki i inne kuszące rarytasy. Zamiast mostu nad rzeką unosiły się lekkie, purpurowe chmurki. Franio zdziwił się, że spadając z jednej, zamiast wpaść do wody, odbił się od niej, jak od trampoliny. Spotkali nawet stado śmiesznych, małych, złotych słoni i wiele innych zjawisk, o jakich chłopiec nie miał pojęcia.

— Skąd te wszystkie dziwne zwierzęta, niespotykane rośliny i przedmioty?

— To wszystko są czyjeś, spełnione marzenia. Cokolwiek sobie wymyślisz, może stać się prawdą.- Odparła dziewczynka.

Dotarli do zielonego domku, gdzie na niebieskim parapecie, wśród czerwonych bratków, siedział fioletowy kot w pomarańczowe kropki i wygrzewał się leniwie w promieniach gorącego słońca. Na widok dzieci rozciągnął się i głośno zamruczał, łasząc się do nich, poprosił o głaskanie. W drzwiach pojawił się uśmiechnięty chłopiec.

— To  jest Eryk. — Powiedziała piegowata dziewczynka, po czym zaczęła kontynuować. — Ma dokładnie tyle samo lat, co ty. Jest moim bratem. Oprowadzimy cię po Baśniogrodzie i nauczymy czerpać z tego zakątka tyle radości, ile tylko jest ci w stanie dać.

Na twarzy Chłopca pojawił się wielki, szczerbaty uśmiech. Z emocji zarumieniły mu się blade policzki. Zapomniał już o wcześniejszych, przykrych wydarzeniach. Już nie pamiętał o deszczu, parasolu i o tym, że jest tak daleko od rodzinnego domu i swoich bliskich.

Rodzeństwo mieszkało z mamą Gertrudą i tatą Teofilem. Eryk nie był podobny do swojej rudej siostry. Nie miał niebieskich oczu jak ona, ale za to duże i piwne. Cerę miał brzoskwiniową. Włosy nie tak gęste i kręcone jak Iga, lecz cienkie i lekkie, koloru blond. Grzywka delikatnie opadała chłopcu na czoło. Eryk był tak samo ruchliwym dzieckiem, jak jego młodsza o rok siostra. Wszędzie było ich pełno i każdemu, we wszystkim chcieli pomagać. Z dnia na dzień byli coraz ciekawsi tego, co dzieje się wokół nich.

— Proszę, wejdź do naszego domu. — Zachęcił go chłopiec. — Pokażę ci nasz pokój, jest super. — Uśmiechnął się i wykonał gest ręką, dając Franiowi do zrozumienia, aby szedł za nim.

            Ciekawy Franio prędko pobiegł za rówieśnikiem i już po chwili znaleźli się w królestwie dzieci. Wszędzie było mnóstwo, nieprawdopodobnych zabawek. Co tylko można sobie wyobrazić. Franek uszczypnął się w udo, aby sprawdzić, czy przypadkiem nie śni. To jednak nie był sen, lecz rzeczywistość. Chłopiec znalazł się w świecie, o którym nikt, nigdy by nie pomyślał, że może istnieć. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Roboty rozmawiające z człowiekiem i wykonujące jego polecenia. Samochody sterowane głosem zamiast pilota, latające i świecące nad głową samoloty. W kącie stało biurko, a nim okulary, po których założeniu przenosiło się do wymarzonej gry i było się jej bohaterem. Oprócz tego było dużo zabawek dziewczynki. Latające wróżki, sypiące kolorowym pyłem i lalki, które zachowywały się, jak prawdziwe niemowlaki. Różowy rowerek, który sam pedałował na zawołanie, stał teraz oparty o włochatą, miękką ścianę. Na kolorowym dywanie leżała skakanka, która na komendę, sama się kręciła. Obok fotela stało małe, fioletowe pianinko, a na nim, tańczyła porcelanowa baletnica. Każda zachcianka Igi i Eryka od razu zamieniała się w prawdę. Tak wiele niezwykłych rzeczy w jednym miejscu. Właśnie tu, u tego małego chłopca i małej dziewczynki, którzy z fascynacją opowiadali nowemu koledze, o kolejnej zabawce.

— Tam skąd pochodzisz, nie ma tylu zabawek? — Zapytała Iga.

— Nie. Przynajmniej ja tylu nie mam. Mama mówi, że nie ma na to pieniążków. — Chłopiec usiadł na brzegu łóżka i opuścił głowę na dół, patrząc w podłogę.

— Pieniążków? A co to takiego? — Zapytał zdziwiony Baśniogrodzianin.

— Pieniążki, to takie małe, okrągłe blaszki lub prostokątne papierki, które dorośli trzymają w portfelu i jak chcą mieć jakąś, nową rzecz, to najpierw muszą dać za to, odpowiednią ilość pieniążków. Każdy pieniążek ma jakąś wartość. Jedne są mniej warte, drugie więcej. Dorośli zawsze martwią się o to, aby je mieć. Mama mnie kocha i nie chce, żebym się smucił, ale nie wszystko może mi kupić.

— Więc tak to wygląda u was. U nas nie ma czegoś takiego jak pieniążki. Nikt, o nic nie musi się martwić. Niczego nam nie brakuje i możemy mieć wszystko, czego tylko zapragniemy. Wiem, co cię uszczęśliwi. Pomyśl o czymś, czego bardzo pragniesz, złap się za nos i podskocz dwa razy.

— Po co? Zapytał Franio, marszcząc pytająco brwi.

— No zrób to, a zobaczysz. Nie pożałujesz. — Nalegał niecierpliwie Eryk.

Franek wykonał polecenie i bum! Obok niego pojawił się duży, lśniący, czerwony samochód, na akumulator.

— Świetnie! Poczekaj teraz chwilę. Iga i ja, też takie sobie wymarzymy. Pojeździmy nimi po całym miasteczku. — Jak powiedział, tak zrobili.

            Przemieszczali się zgrabnie szerszymi i węższymi alejkami, pozdrawiając po drodze, mijających ich przechodniów. Na pustych drogach, robili między sobą wyścigi. Czasem wygrywał Franek, czasem Eryk, a czasem udawało się to małej Idze. Jeździli tak, podziwiając widoki i głośno śmiejąc się jedno przez drugie. Wjechali na wysoką górę, z której można było podziwiać Baśniogród w całej okazałości.

— Wiecie, co wam powiem? — Zapytał Franek, wysiadając ze swojego autka.

Maluchy spojrzały uważnie na chłopca. Franio przez chwilę milczał, ale za moment przełamał się i drżącym głosem wyznał to, co w głębi duszy go dręczyło.

— Tam, gdzie mieszkam, nie mam tylu fajnych rzeczy, co wy tutaj. W moim miasteczku marzenia zostają marzeniami albo żeby je spełnić, trzeba mocno się starać. Jednak nie zawsze, wszystkim się to udaje.  Nie mam tylu zabawek co wy. Bardzo rzadko je dostaje. Moja mama dużo pracuje, a tata jest bardzo chory. Brakuje mi zabaw z nim. Mama nie ma dla mnie tyle czasu, ile wasi rodzice dla was. Jednak kocham ją mocno, a spędzany z nią czas, jest super. U nas pada śnieg, czy deszcz i jest zimno. Ludzie chorują. Nie każdy jest szczęśliwy. A tutaj? W Baśniogrodzie wszyscy są zawsze weseli. Nikt, z nikim się nie kłóci. Nikt nie wie, co to zło. Wszystko jest takie idealne. Nikt, nigdy się nie smuci. Nigdy, niczego, nikomu nie zabraknie. Tutaj jest po prostu fantastycznie! — Mówiąc to, jego twarz pojaśniała i ocierając łzy, dodał. — Chodźmy, pokażcie mi, co jeszcze kryje Baśniogród.

— Dobrze. Nauczyliśmy cię, jak spełniać marzenia, a więc? Jakiś, następny pomysł?- Zapytała dziewczynka.

— O, tak!- Krzyknął uradowany. Złapał się za nos, podskoczył dwa razy i nagle ich oczom ukazały się trzy, latające, żywe smoki.

— No dalej! Wsiadajcie! — Zachęcił przyjaciół Franek.

            Każdy dosiadł smoka. Iga różowego, Eryk czerwonego, a Franek niebieskiego i wzbili się prędko w górę. Z tej perspektywy wszystko wydawało się jeszcze piękniejsze. W dole można było ujrzeć całą paletę kolorów. Franio czuł się tak swobodnie, był wolny i szczęśliwy. Beztrosko dryfował wśród miękkich obłoków. Miał wrażenie, że nic nie jest w stanie go zatrzymać. Latał w górę i w dół, robił fikołki, okrążał przyjaciół, był taki radosny. Nigdy wcześniej nie miał pojęcia, że doświadczy czegoś tak ekscytującego. W swoim krótkim życiu napotkał dużo przykrości i niepowodzeń. Kiedy było mu źle, pogrążał się w smutku lub szukał odpowiedzi na trudne pytania, wsparcie miał jedynie w Kudłatku.  To właśnie puszysty kundelek z wesołą mordką i naprawdę dużymi uszami, był jego najlepszym przyjacielem. Sierść, Kudłatek miał czarno-brązową, zawsze poczochraną, a na łapkach białe „skarpetki”. Ogonek był czarny, a na nim malutka, biała końcóweczka. Mimo tego, że w życiu Frania i jego rodziny, nie powodziło się, przygarnęli psiaka zaraz, po narodzinach chłopca. Wtedy był biednym szczeniaczkiem, z kulawą łapką, którego ktoś zostawił im zimą pod drzwiami. Pies zawsze spał w łóżku z maluchem. Wchodził pod koc, gdy ten już usypiał i wtulony w swojego pana pogrążał się we śnie. Spod przykrycia, wystawał mu tylko wilgotny nosek. Zawsze, we wszystkim towarzyszył Frankowi. Był dobrym i wiernym kompanem dla chłopca. Jeżeli Frania zaczynało coś trapić, to zawsze czuł, że coś jest nie tak. Podchodził wtedy i lizał go po policzku, jakby chciał powiedzieć: „Nie martw się, jutro dzień zacznie się na nowo”. Chłopiec mówił do Kudłatka, jakby ten rozumiał każde jego wypowiedziane słowo. Kundelek wsłuchiwał się w jego głos i zabawnie kręcił główką na boki, jakby faktycznie wszystko było dla niego jasne i zrozumiałe.

            Od paru miesięcy chłopcu było jeszcze ciężej. Teraz domem zajmowała się tylko mama Frania. Z jego chorym tatom, było z dnia na dzień, co raz to gorzej i gorzej. Mężczyzna nie opuszczał już łóżka i trzeba było się nim opiekować. Chłopcu, w związku z tym doszło wiele, nowych obowiązków. Musiał stać się bardziej samodzielny i zaradny. Franio co wieczór klękał przed łóżkiem, składał rączki i wytrwale, w nadziei modlił się o zdrowie taty. Pragnął, aby było, jak wcześniej. Nie wiedział, czy modlitwy zostaną wysłuchane, ale za wszelką cenę, w ten sposób, chciał sprawić, aby jego tatuś wyszedł z choroby. Wiedział, że mamusi jest bardzo ciężko samej. Czasem widział, jak siedziała i płakała. Podchodził wtedy i bardzo mocno przytulał ją na pocieszenie. Starał się pomagać, ale miał tylko sześć lat i nie potrafił jeszcze wszystkiego robić sam. Chłopiec nie szczędził wysiłków, aby nie zawieść mamy. Ciągle powtarzała mu, żeby był dzielny, bo boi się, że bez niego nie da sobie rady.

            Franio zatracił się teraz, w innej rzeczywistości. Było mu tak wspaniale. Zupełnie oderwał się od tego, co miał na co dzień, w swoim prawdziwym życiu. Tutaj mógł być po prostu beztroskim dzieckiem. Bawił się, w najlepsze z przyjaciółmi. Nadrabiał każdą, straconą sekundę swojego życia. Teraz siedział nad rzeką z Igą i Erykiem, mocząc nóżki w letniej wodzie. Wstał, ponownie złapał się za nos, podskoczył dwa razy i woda w jednej chwili zamieniła się w lodowisko.

— To niesamowite. — Westchnął z ciągłym niedowierzaniem i wcisnął na nogi łyżwy, które wcześniej wymarzył dla siebie i swoich przyjaciół.

Dzieci dobrze się bawiły. Szybko i z łatwością, przemieszczały się po lodowisku. Przewracały i wstawały, aby dalej harcować. Bawiły się w berka i robiły zawody, kto szybciej dojedzie do wyznaczonego celu. Usiadły w końcu zmęczone, straciwszy większość sił. Musiały trochę odetchnąć.

— Chodź. Pokażę ci moje ulubione miejsce. — Zaproponował Eryk.

Cała trójka podniosła się i skierowała w stronę polany, otoczonej wysokimi sosnami. Podeszli do ogromnej skały, której szczyt schowany był wśród gęstych chmur. Eryk nakazał towarzyszom wspiąć się na gigantyczną, białą lilię i wskoczyć do jej kielicha. Cała trójka posłusznie wgramoliła się do środka, a kwiat zaczął prędko rosnąć, unosząc ich ku górze niczym winda. Zatrzymał się, dopiero gdy dosięgnął wierzchołka kamiennego wzgórza. Franek zdziwił się, gdy przed sobą ujrzał wielkie gniazdo, a w nim równie wielkie jajka w fioletowe kropki.

— Co to?- Zapytał zdziwiony maluch?

— Zobaczysz. — Oznajmił tajemniczo Eryk, po czym zawołał. — Tereso! Gdzie jesteś?! Przyleć do nas!

Słońce zostało raptownie przysłonięte przez coś wielkiego. Na dzieci padł cień. Ciszę przerwał głośny, potężny trzepot skrzydeł. Franio uniósł głowę i zobaczył, że nad nimi krąży potężny, wielokolorowy pterodaktyl.

— To dinozaury istnieją? — Chłopiec nie mógł w to uwierzyć.

— Tutaj tak. Mówiliśmy ci, że wszystko jest możliwe. — Odpowiedziała Iga, głaszcząc po szyi Teresę, która właśnie wylądowała w gnieździe obok wesołej trójki.

— Zabierz nas kochana w moje sekretne miejsce, będę ci bardzo wdzięczny, a w nagrodę nazbieram dla ciebie bez liku twoich ulubionych owadów. — Zachęcał gada Eryk, klepiąc go przyjaźnie po głowie.

Pterodaktyl przykucnął, aby dzieci mogły wdrapać się na jego grzbiet. Teresa wzbiła się w powietrze, robiąc przy tym wiatr swoimi okazałymi skrzydłami. Poszybowała w dal, mijając po drodze różne przeszkody w postaci drzew czy skalnych ścian. Przeniosła dzieci na drugą stronę głębokiego, szerokiego morza i wylądowała na osamotnionej, oddalonej od wszystkiego wyspie.

— Poczekaj tu na nas. Wrócimy niedługo. — Poprosiła gada dziewczynka.

Dzieci udały się na strome wzniesienie. Na górze, w wysokiej trawie, rosły tysiące różnokolorowych, wonnych kwiatów. Nad nimi latało mnóstwo, równie kolorowych i delikatnych motyli. Niebo z tego miejsca wydawało się jeszcze bardziej błękitne niż w rzeczywistości, a promienie słońca rozgrzewały błogo każdy centymetr ich ciał. Usiedli na skraju wzgórza, opuszczając swobodnie nóżki w przepaść. Franek wyciągnął rękę i już po chwili, całą obsiadły ją motyle. Było ich naprawdę dużo. Cała masa tęczowych skrzydełek. Miały takie piękne kolory i wzory, błyszczące i mieniące się w blasku słońca.

— Przybywam tutaj, kiedy potrzebuję ciszy i muszę nad czymś w spokoju pomyśleć. Prawda, że jest tu niesamowicie?

— Tak. To prawda. Niezaprzeczalnie. — Franio poparł kolegę.       

Chłopiec czuł się tutaj wyjątkowo. Nikt nie był, od nikogo gorszy. Wszyscy byli tacy sami, równi sobie. Każdy był sympatyczny, miły i uprzejmy. Franek usłyszał, od tutejszych ludzi, wiele komplementów. Dzięki temu poczuł się silniejszy i uwierzył, że wszystko może się zdarzyć. Chłopcu wydawało się, że Baśniogród, to spełnienie jego najskrytszych marzeń. Zastanawiał się nawet, czy nie zostać tutaj na zawsze. To, co idealne, jednak nie zawsze jest wystarczająco dobre. Franio przypomniał sobie, jak jesienią rzucał się uschniętymi liśćmi wraz z mamą i tatą, kiedy ten, jeszcze był zdrowy. Zbierali wtedy do kieszeni kasztany, jarzębinę, i żołędzie. Później, robili z nich różne, zabawne ludziki. Zimą, gdy spadł śnieg, lepili przed domem wielkiego bałwana. Kudłatek  zawsze skakał i kradł jego, marchewkowy nos. Trzeba było ganiać go po podwórku, aby odzyskać to, co zabrał. Po południu chłopiec chodził z rodzicami na sanki, a gdy przemarznięty wracał do domu, rozgrzewał się gorącą herbatą z dodatkiem cytryny i dwóch łyżeczek cukru. W cieplejsze wieczory tata rozpalał nieopodal domu ognisko, w którym piekli na kolację pyszne kiełbaski i ziemniaki. Najlepsze było jednak lato. Rodzice zabierali chłopca nad jezioro i uczyli pływać. Po kilku próbach nauczył się, a gdy zmęczony wychodził z wody, mama rozkładała koc, otwierała koszyk z jedzeniem i robiła piknik. Franek poczuł w sercu wielki smutek. Przecież mama go potrzebuje, a poza tym tęskni za rodziną i psem, który jest jej częścią. Nie może dbać tylko, o swoje dobro. Mama zawsze się o niego troszczyła, przez całe jego życie, a teraz to właśnie on, musi troszczyć się o nią. Tata też na pewno chce czuć jego obecność. No i Kudłatek. Z kim będzie spał, jak nie wróci do domu? Kogo będzie wysłuchiwał i lizał po policzku? W tej chwili chłopiec poczuł jeszcze większy ucisk w żołądku, a serce głośno krzyczało, że właśnie tam jest jego miejsce. Wśród bliskich mu osób.

— Muszę wam coś wyznać. — Wyszeptał.

— Słuchamy. — Odparło zgodnie rodzeństwo.

— Tu jest wspaniale. Dookoła tyle ciepła i miłości. Baśniogród jest wymarzonym miejscem. Spełnianie w mig zachcianek jest świetne, ale ja potrzebuję czegoś innego. To rodzina jest dla mnie najważniejsza. Bez nich każde, spełnione marzenie jest nic niewarte. Chcę być przy ludziach, których kocham. Muszę walczyć o swoje marzenia i sam je zdobywać, bo właśnie wtedy są najcenniejsze. Jeżeli coś przychodzi zbyt łatwo, to tak samo prędko robi się nudne. A co jeśli spełnią się wszystkie marzenia? Kim jest człowiek bez marzeń i wyobraźni? Najlepsze jest jednak to, na co sami zapracujemy. Samo zdobywanie i osiąganie sukcesu sprawia, że jesteśmy silniejsi i bardziej wartościowi. Właśnie to zrozumiałem. Ktoś potrzebuje mnie w innym miejscu. Tam jestem potrzebny, a nie tutaj. Muszę wrócić do domu. Do mamy, taty, babci i Kudłatka. To właśnie oni najbardziej mnie potrzebują. Na pewno za mną tęsknią i się zamartwiają. Nie wiedzą, gdzie jestem i co się ze mną stało. To jest właśnie moje, prawdziwe życie i nie chcę go zmieniać. Nie jest takie, o jakim każdy marzy, ale warto mieć nadzieje i starać się, by było lepsze. Każdy jest odpowiedzialny za swój los. Od nas samych zależy, kim będziemy i jaka będzie przyszłość. Widocznie po to tu trafiłem, aby to zrozumieć. Dotarło do mnie, co naprawdę jest ważne. — Spojrzał na przyjaciół, aby zobaczyć ich reakcję.

— Rozumiemy. — Oznajmił Eryk. — To twój wybór. Mam nadzieję, że słuszny. Kiedy już wrócisz do domu, nie będziesz o niczym pamiętał. Czas będzie cofnięty i wszystko potoczy się inaczej. Powrót nie jest jednak, taki prosty. Musimy udać się do króla Baśniogrodu. To on powie ci jak wrócić do domu. To sekret, więc tylko król zna odpowiedź. Chodźmy w takim razie do Teresy. Niech nas stąd zabierze.

            Eryk, Iga i Franek ruszyli w kierunku starego, złotego kasztanowca. To właśnie dzięki temu drzewu w Baśniogrodzie jest magia. Od kiedy się pojawiło, wszystko jest tu takie urokliwe. Mieszkańcy wielbią ten kasztanowiec. Dbają o niego i pilnują, aby nic złego mu się nie przytrafiło. Jeżeli drzewo umrze, to wraz z nim przestaną istnieć wszystkie czary. To nie może się wydarzyć. Po dłuższej wędrówce ich oczom ukazało się to dorodne i magiczne drzewo. Po zajrzeniu do jego wnętrza okazało się, że pień jest pusty. Niespodziewanie pojawił się mały, zielony elf. Rodzeństwo pożegnało się z przyjacielem i odeszło w przeciwnym kierunku.

— Skaczmy! — krzyknął elf i pociągnął chłopca za rękę. Nim malec się obejrzał, to już zjeżdżał w dół długą, drzewną ślizgawką. Przerażony Franio zamknął oczy i krzyczał ile sił w płucach. Uchylając lekko powieki, ujrzał światło na końcu tunelu i odetchnął z ulgą. Zjeżdżalnia się skończyła. Mali podróżnicy wylądowali na wielkim, miękkim grzybie, z którego uniósł się fioletowy kurz.

Zamknij oczy, pomyśl z całych sił o domu i policz do pięciu.

Chłopiec zamknął oczy i w skupieniu liczył: 1…,2…,3…,4…,5... W tej chwili otoczył go złoty pył, a naprzeciw ukazał się niski, pomarszczony staruszek.

— A więc chcesz wracać do domu? – Zapytał król.

— Tak, bardzo.

— No dobrze. W takim razie musisz uzbierać koszyczek, srebrnych jagód. Mój elf zaprowadzi cię w odpowiednie do tego miejsce. Potem wróć z owocami, a powiem ci, co dalej masz robić. — Ponownie pojawił się złoty pył, a staruszek znikł.

Zielony człowieczek zaprowadził Frania na skraj lasu, gdzie rosły czarodziejskie jagody. Chłopiec zbierał je wytrwale i gdy koszyczek się zapełnił, wrócił zmęczony do wielkiego kasztanowca. Znów zjechał w dół i policzył do pięciu. Staruszek ukazał się wraz ze złotym pyłem.

— Brawo. Mam dla ciebie kolejne zadanie. Mój elf zaprowadzi cię do doliny srebrnych świetlików. Musisz złapać pięć do słoika i przynieść. Wtedy powiem ci, co dalej. Pojawił się złoty pył i król znów znikł.

Franek dotarł na miejsce. Łapanie świetlików było trudniejsze. Zajęło chłopcu więcej czasu niż zbieranie jagód. Nie poddał się jednak. W słoiku była już odpowiednia ilość owadów, więc kolejny raz zjechał w dół kasztanowca na spotkanie ze staruszkiem.

— Udało się. Dobrze. Mam dla ciebie trzecie, ale już ostatnie zadanie. Elf zaprowadzi cię na polanę, gdzie rosną srebrne fasole. Musisz je wyłuskać i takich wyłuskanych przynieść dwa koszyczki. — Król znikł w złotym pyle.

Po raz ostatni Franek wyruszył wykonać zadanie dla staruszka. Łuskanie fasoli było najtrudniejsze i zajęło chłopcu najwięcej czasu. Nie poddał się jednak i mimo bolących rączek zebrał dwa, pełne koszyczki. Po raz trzeci udał się zjeżdżalnią w dół. Policzył do pięciu. Pojawił się złoty pył, a w nim staruszek.

— Widzę, że i temu zadaniu podołałeś. Jesteś cierpliwy, wytrwały i pracowity. Zobaczyłeś już co dla ciebie ważne i że warto być silnym. Usiądź teraz i odpocznij, a ja sporządzę miksturę, która pozwoli ci wrócić do domu.

            Starzec wrzucił do gara wszystko, co chłopiec wcześniej zebrał. Gotując, mamrotał pod nosem jakieś niezrozumiałe zaklęcie.

— A teraz wypij to szybko do dna i zamknij oczy. — Staruszek podszedł do malca i podał mu srebrny, świecący eliksir, w małej, szklanej buteleczce.

Franio opróżnił flakonik i znalazł się dokładnie w tej samej chwili, od której wszystko się zaczęło. Znowu szedł z babcią do domu i parł przed siebie z żółtym parasolem. Tym razem, gdy zerwał się silniejszy wiatr, nie odleciał. Babcia złapała go za rękę i mocno przyciągnęła ku sobie. Wrócili do domu oboje. Na przywitanie przybiegł radosny Kudłatek machający ogonem. Chłopiec zdjął z siebie mokre ubranie i założył suche. W kuchni czekało na niego gorące kakao. Franio owinął się w cieplutki koc i sączył, powoli smaczny napój.  Po chwili był już rozgrzany. Cichutko wślizgnął się do pokoju chorego taty, który ciągle spał.

— Wiesz tatusiu... Tęsknię. Wróć do nas i nie zostawiaj nas samych. Potrzebujemy cię. — Chłopiec chwycił go lekko za rękę, pocałował w ciepłe czoło i wyszedł dyskretnie na paluszkach, aby mężczyzna się nie obudził.

Franio dokończył oglądanie dobranocki. Pomodlił się, klęcząc przy łóżeczku, a gdy skończył, wszedł pod puchową kołderkę, którą poprawiła mu babcia. Wtulił głowę w mięciutką poduszkę i głośno oddychając, zapadł w głęboki sen. Późnym wieczorem do domu wróciła jego mama. Po cichu uchyliła drzwi od pokoju malca i wślizgnęła się do środka. Nachyliła się nad chłopcem, ucałowała w policzek i wyszeptała: -Kocham cię synku. — Myślała, że Franio śpi, ale on jednak przebudził się, otworzył lekko oczy, spojrzał na nią zaspany i z uśmiechem wyszeptał: — Ja ciebie też mamusiu. Najbardziej na świecie. — Te słowa były warte więcej niż wszystko inne.

— Dobranoc synku. Jesteś moim skarbem. — Ucałowała go jeszcze raz.

— Dobranoc mamusiu. — Odpowiedział i przekręcił się na prawy bok, lekko wzdychając.

            Chłopiec obudził się z samego rana. Babcia uszykowała już dla niego jajecznicę i chrupiącą kromkę chleba z masłem. Franek przebrał piżamkę, na świeże ubranie, które sam wyszukał w wielkiej, drewnianej szafie. Dołączył do babci i usiadł wygodnie przy stole, zabierając się za jedzenia śniadania. Coś go dręczyło, ale nie wiedział co. Gdzieś w myślach słyszał piosenkę:


Piękny, lśniący wodospadzie,

prośbę wielką mam w zasadzie.

Chcę doświadczyć piękne cuda,

powiedz szczerze, czy się uda? 


Nie wiedział, skąd ją zna, ani gdzie ją słyszał. Wiedział jednak, że zna odpowiedź na zawarte w niej pytanie, a mianowicie, że zdarzą się piękne cuda. Nagle ogarnął go niewyjaśniony spokój i pewność siebie. Czuł, że czeka go coś niezwykłego, dobrego. Za plecami Franka rozległ się jakiś szmer i stukot. Chłopiec odwrócił się, aby sprawdzić, co, a raczej kto jest powodem hałasu. Zszokowany otworzył szeroko oczy ze zdumienia, nie mogąc uwierzyć w to, kogo widzi. Czy to nie jest przypadkiem przewidzenie?

— Tata?! — Krzyknął zdziwiony i płacząc ze szczęścia, rzucił się mężczyźnie na szyję. — Jesteś zdrowy! Warto mieć nadzieję i marzenia! Tak bardzo się cieszę, że jesteś tu ze mną! Tęskniłem, tato!

— Ja też synku! Nawet nie wiesz jak bardzo, a jeżeli mocno w coś wierzysz, to wszystko jest możliwe.